Daily Archives: September 7, 2013

Longines Presence L4.921.4.78.2

Zegarki Longines odkąd pamiętam kojarzyły mi się z elegancją. Elegancją w czystej, prostej formie, nie tak wytworną i podrasowaną szlachetnymi kruszcami (jaką np serwuje nam ekstrawagancki Moser) jak również nie nahalną elegancją, wzmacnianą tzw “bling factor” (jaką np można dostrzec w niektórych modelach Rolexa czy Hublota). Elegancją skromniejszą, ale na swój sposób wysublimowaną, którą moim zdaniem idealnie oddaje subtelna uroda jednej z ambasadorek marki, indyjskiej aktorki i modelki Aishwarya Ray Bachchan. Zdaję sobie sprawę, że skoro tak to kojarzę to najwidoczniej w jakimś stopniu uległem działaniu sprytnego marketingu, ale bynajmniej nie czuję się z tym faktem źle. Powiem więcej, pasuje mi klimat jaki tworzy wokół siebie Longines. Kobiety o zjawiskowej urodzie, sportowe kabriolety w stylu retro, czy wreszcie lotnictwo z jego pionierskich czasów.

focuslongineselegance1
Jedna z reklam z ww. ambasadorką w roli głównej.

Zatrzymując się na moment przy lotnictwie, wypada wspomnieć o jednym z najsławniejszych modeli z pod znaku “latającej klepsydry”, a mianowicie o Lindbergh Hour Angle Watch, zaprojektowanego pierwotnie przez sławnego lotnika Charlesa Linghberga, i upamiętniającego jego przełomowy lot z 1927 r. Obecnie produkowany jest on w kilku wariantach, różniących się m.in. średnicą koperty, a jego charakterystyczną cechą jest otwierany tylny dekiel przez który można podziwiać pracujący mechanizm.

b0126f38-5251-45ab-8dd5-6c7fd824139d
Jedna ze współczesnych reedycji zegarka “Hour Angle”

backlindberghatlanticvo
…. i kolejna od strony dekla wersja z chronografem

Kontynuując lotniczy wątek, czas dla odmiany na smutną dygresję. Od mniej więcej roku utkiwła mi w pamięci fotografia przedstawiająca rzeczy ofiar rządowego Tupolewa w Smoleńsku, na której widniał zegarek sfotografowany od strony dekla z widocznym grawerem “uskrzydlonej klepsydry”. Być może nie wypada o tym pisać, bo w porównianiu z lotniczą tragedią zegarki to temat błachy, ale sama symbolika tego zdjęcia mocno wryła mi się w pamięć. Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że jeśli za składowe budujące wizerunek marki uznawane są m.in. “subtelna elegancja” czy też “lotnictwo jako pasja” to ta fotografia przytłacza swoim chłodnym, sytuacyjno-historycznym cynizmem.

Wracając jednak do wątku zasadniczego chciałbym w końcu przybliżyć model, którego stałem się szczęśliwym posiadaczem około cztery tygodnie temu. Jest nim Longines Presence L4.921.4.78.2, który przybył do mnie w jasno-brązowym drewnianym pudełku, zawierającym oprócz zegarka książkową instrukcję i gwarancję w formie plastikowej karty.

4

Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą jest stalowa, smukła koperta o średnicy 38,5 mm, mierzona bez koronki. Trzeba przyznać, że wraz z szarą tarczą, koperta bardzo korzystnie koresponduje z połyskującym, czarnym, skórzanym paskiem o rozmiarze 20mm. Jeśli chodzi o samą tarczę to wybrałem jej srebrno-szary wariant kolorystyczny, pomimo że w tym modelu do wyboru mamy również kolor biały ze wskazówkami złotego koloru. Tarcza jest giloszowana na całej powierzchni, z tym że najbardziej rzucająca się w oczy pod tym względem jest jej środkowa część, natomiast od strony zewnętrznych krawędzi giloszowanie jest delikatniejsze i dostrzegalne dopiero po dokładniejszych oględzinach. Dodam jeszcze, że nakładane stalowe indeksy wraz z klasycznymi wskazówkami budują delikatny i zarazem genialny retro-klimat tego zegarka. Szkiełko jest płaskie i oczywiście szafirowe. Osobiście uważam, że w “garniturowcach” szafir powinien być już zwyczajnym standardem i w zasadzie chyba już tak jest. Pomijam tu wszelkie reedycje czasomierzy np ze szkłem hesalitowym, które przeważnie nawiązują do swoich historycznych pierwowzorów. Te usprawiedliwiam, ponieważ odwołują się do wyższej symboliki i klimatu dawniejszych czasów lub innych wartościowych wzorców poprzednich epok, związanych z wieloletnią tradycją danej manufaktury.

5

Wracając do mojego zegarka posiada on wodoszczelność na poziomie 3 ATM, czyli jak najbardziej akceptowalną w przypadku tzw zegarków garniturowych. Pewnego rodzaju drobnym minusem jest jednak jego niewielkich rozmiarów koronka. Pomimo, że wizulanie bardzo ładnie komponuje się z całością (świetnie wykończona, posiada m.in. grawer w postaci logo i nazwy producenta wciśnięte na bodajże dwumilimetrowej powierzchni), to z punktu widzenia ergonomii użytkowania cechuje ją lekki dyskomfort. Wspomniany dyskomfort odczuwalny jest oczywiście podczas ustawiania wskazań godziny i daty. Dwupozycyjność samej koronki jest na tyle słabo wyczuwalna, że na początku uznałem, iż zakupiony czasomierz nie posiada funkcji szybkiej zmiany daty. Możliwość szybkiego jej przestawiania odkryłem dopiero na trzeci dzień, po dokładniejszej zabawie Longinesem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Sercem każdego zegarka jest jego mechanizm (frazes oklepany, ale niepodważalny). W przypadku mojego Longinesa jest to cal. 619, czyli zmodyfikowana ETA 2892.A2. Werk ten jest powszechnie znany, przypomne więc jedynie jego najbardziej istotne parametry: 21 kamieni, 42 godzinna rezerwa chodu, liczba wibracji: 28800/h.

2
Mechanizm L619, czyli zmodyfikowana przez Longinesa ETA 2892.A2.

Cechą charakterystyczną mojego cal. 619 jest fakt, że wszelkie czynności związane z ustawianiem godziny i daty, a także ewentualne dokręcanie, wykonuje się kręcąc koronką w dół. Manipulacja w kierunku odwrotnym (czyli do góry) jest zablokowana, tzn. nie jest możliwe np cofanie wskazówek podczas ustawiania czasu.

W tym miejscu chciałbym się podzielić kolejną dygresją, tym razem odnośnie mechanizmu, którą w zasadzie powinienem kontynuować w osobnym wątku.

W samej 2892.A2 (i tym samym w cal. 619) zastanawiała mnie zawsze wydajność pracy modułu automatycznego naciągu. W praktyce, na podstawie własnych obserwacji zegarków opartych na tym mechanizmie zauważyłem dwie pozornie wykluczające się prawidłowości.
Otóż nienakręcony czasomierz w 2892.A2 w środku, po założeniu na rękę bardzo szybko startuje, co sugerowałoby wydajną pracę modułu automatu. Z drugiej jednak strony np po 8-10 godzinnym, “jednorazowym noszeniu”, uzyskana rezerwa chodu nie wystarcza nawet na ok 24 godziny samodzielnej pracy. Żeby “dobić” do ponad czterdziestogodzinnej rezerwy chodu zakładanej przez producenta, moim zdaniem trzebaby było ponosić zegarek przynajmniej kilka dni. Nie sprawdzałem (jeszcze) tego dokładnie, ale wszystko na to wskazuje. Po jednorazowym noszeniu zegarka (bez dokręcania) przez 10 godzin, przy średniej aktywności (dzień poza domem, praca, zakupy, krótki spacer itp) uzyskuje się rezerwę chodu niższą od 24h.
Być może szybki start nienakręconego cal. 619 wynika z faktu, że tak naprawdę sprężyna nie jest do końca rozprężona, a lekkie wstrząsy towarzyszące zakładaniu czasomierza na rękę, pobudzają pracę balansu oraz całego regulatora, który rozpoczyna dystrybucję energii, korzystając jedynie z resztek generowanej przez sprężynę mocy. Jeśli ta teoria okazałaby się prawdziwa to idąc dalej, aktywny od tego momentu moduł automatu w początkowej fazie swojej pracy zabezpieczałby jedynie mechanizm zegarka przed ewentualnym zatrzymaniem go na ręku, a dopiero w kolejnej fazie powoli nakręcałby sprężynę do bezpieczniejszej wartości. Przyjmując taki bieg wydarzeń moglibyśmy dojść do wniosku, że moduł automatu w 2892.A2 wcale nie jest taki wydajny, ale żeby to dostrzec trzeba nosić zegarek okazjonalnie, bo przy codziennym, systematycznym użytkowaniu ta cecha jest niezauważalna. Problemu też w zasadzie nie ma, bo jak wiadomo 2892.A2 posiada możliwość ręcznego dokręcania sprężyny i jeśli sytuacja tego wymaga to można bez stresu z niej korzystać. W 2824-2 nie jest to już takie oczywiste, bo jak wiadomo, pomimo, że ta możliwość istnieje, to przy nadmiernym korzystaniu z ręcznego dokręcania, moduł zdecydowanie częściej ulega awariom. Skoro dla porównania jesteśmy już przy 2824-2 to muszę zaznaczyć, że samodzielne ruszenie zegarka opartego na tym werku, osobiście uzyskuję po ładnych kilku, a nawet kilkunastu minutach od założenia zegarka na nadgarstek. Jeśli więc miałbym porównać te dwa mechanizmy w praktyce, to poza rozmiarami i cechami wizualnymi jest to jedyna rzecz, która “na szybko” różnicuje opisywane ETY. Samą kulturę pracy werku Longinesa oceniam stosunkowo wysoko. Obracający się rotor jest cichy, a jego metaliczny dźwięk towarzyszący obrotom jest słyszalny dopiero po znacznym zbliżeniu zegarka do ucha. W momencie samego ustawiania, czy też dokręcania nie występują żadne opory czy też nadprogramowe dźwięki. Samo “cykanie” też jest ciche i jakby współmierne do subtelnej elegancji opisywanego modelu, choć w sumie nie jestem pewien czy to jest zaleta. Dla kontrastu Mołnia cyka głośno i pięknie, a nie znam nikogo komu by to przeszkadzało, za to wiele osób, które się tym zachwycają
Tyle mojego nudzenia o mechanizmach. Dodam tylko, że fabrycznie mój cal.619 jak narazie robi odchyłkę na poziomie 9s na dobę, więc nie jest źle, ale mam nadzieję, że wynik ten jeszcze się trochę poprawi. Liczę na to, tymbardziej, że nie mam zamiaru oddawać zegarka do regulacji w obce ręce, wcześniej aniżeli ów będzie wymagał czyszczenia i smarowania (fachowo zwanego serwisowaniem).
A skoro już o deklu mowa to muszę stwierdzić, że ten w Presence (jak zresztą w większości garniturowców) jest stonowany. Starannie wypolerowany. posiada wytłoczoną jedynie informację na temat użytej do produkcji stali oraz nr referencyjny modelu.

Nic więcej narazie nie przychodzi mi do głowy na temat rzeczowego zegarka…. no może jeszcze tylko to, że datownik przeskakuje w nim równo o 24.00 co oczywiście zaliczam “in plus”. Z zakupu jestem zadowolony, a na zakończenie krótkiej recenzji przedstawiam zdjęcie nadgarstkowe głównego bohatera.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Vostok K-34 black pilot

 

 

vos3Nieodżałowanym zegarkiem za którym tęsknie do dziś i żałuję, że się go pozbyłem jest właśnie ten model. Dodatkowo jest on obecnie nie do zdobycia w sklepach (prawdopodobnie przestał być już produkowany) co wpływa pewnie obecnie na jego rosnącą wartość.

Podstawowe dane:

wskazówki fosforyzowane (superluminova)
mineralne utwardzane szkło
stalowa koperta (czarne pokrycie PVD),
klasa wodoszczelności 10 ATM
rozmiar 42x48x14mm
wstrząsoodporny
mechanizm 2415.02
waga 170 gram
“lug to lug”: 20mm

vos2

Komandirskie sprzedaje swoje zegarki w ładnych, czarnych, tekturowych pudełkach, Po rozpakowaniu i otwarciu ukazuje się nam zegarek umieszczony na czarnej poduszce z folią na szkiełku. Pierwsze wrażenie super, bo K-34 black pilot w realu wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciach. jego mocną stroną jest tarcza utrzymana w konwencji lotniczej z indeksami i wskazówkami pokrytymi superluminov’ą. Jego koperta sprawia wrażenie również bardzo solidnej pokryta jest czarnym PVD. Minusem wg mnie jest szkiełko, które jest subtelnie wypukłe, ale mineralne, a nie szafirowe. Omawiane szkło jest jednak odpowiedniej twardości i i nie “łapie rysek”. Pasek 20 mm, prezentuje się pozytywnie, ale jest trochę zbyt sztywny jak na mój gust. Do plusów K-34 można jeszcze zaliczyć klasę wodoszczelności na poziomie 10 ATM – jest ona dla mnie zupełnie wystarczająca, gdyż nie jestem płetwonurkiem, a kontakt moich zegarków z wodą następuje co najwyżej podczas deszczu lub gdy myje ręcę w umywalce. Dodatkową zaletą wysokiej wodoszczelności jest zachowanie tzw sterylności werku, do którego trudniej dostają się zanieczyszczenia z otaczającego środowiska. Największym znakiem zapytania w tym modelu jest moim zdaniem mechanizm – przestarzały, nieprzewidywalny. Zaskakującym, ale też i typowym dla wschodnich sąsiadów faktem jest zalecenie serwisowania czasomierza dopiero po 10 latach (większość szwajacrskich producentów zaleca przegląd co 2-4 lata).
Uważam również, że tarcza i dekiel zegarka lepiej prezentowałyby się z napisami w j. rosyjskim, a nie angielskim jak to wymyślili producenci. Cyryliza na tarczy to byłoby coś tak jak to jest w niektórych modelach Aviatora czy Streły – piękny klimat.

na koniec podsumowanie:

zalety (+):
– wysoka unikalność modelu w aktualnej ofercie sklepów
– zegarek jest ładnie stylizowany z wyraźnymi lotniczymi akcentami
– solidna koperta
– wodoszczelność 10 ATM
– superluminova kapitalnie wkomponowana we wskazówki i indeksy
– boczna, mała sekunda

wady (-):
– mechanizm obarczony mianem awaryjnego
– brak daty (dotyczy to modelu auto black pilot, inne k-34 mają datownik i centralną sekunde)
– szkło tylko mineralne
– brak stop sekundy

vos1

Moscow Classic Sturmovik

gallery_29817_449_119865

Są takie zegarki, które po pierwszym spojrzeniu wiadomo, że trzeba kupić. Kupić i mieć. O dziwo wiadomo to nawet w przypadku świadomości pewnych
wad zegarka. Wad, co prawda w odniesieniu subiektywnym, które dla innych użytkowników mogą być nawet zaletami, ale o tym napisze później. W każdym razie
świadomość istnienia pewnych niekorzystnych cech zegarka, nie wpływa negatywnie na osobistą kalkulacje paradygmatu decyzyjnego przed jego zakupem. Dlaczego?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Przyszły użytkownik dostrzegł w zegarku piękno. Piękno subiektywne, być może dostrzegane przez niewielu, ale jednak piękno.
Wdzięk i czar determinujący zakup, bez względu na wszystko.
Na szczęście i nieszczęście współczesnych kolekcjonerów, takie zegarki znajdziemy praktycznie w każdej gradacji cenowej, tak więc nasza sytuacja
materialna nie ma bezpośredniego wpływu na zaistnienie tego zjawiska.
W moim przypadku tzw. półka cenowa “reprezentanta tego gatunku” była na przyzwoitym, w pełni akceptowalnym i budżetowym poziomie,
a wybrańcem okazał się Moscow Classic
Sturmovik. Zegarek nawiązuje do kultowego, radzieckiego samolotu Ił-2 z okresu II WŚ i dostępny jest w pięciu różnych wersjach kolorystycznych.

1
Zegarek Moscow Classic Sturmovik. Źródło: katalog producenta.

Z uwagi na fakt, że jest to recenzja zegarka, na temat samego samolotu nie będę się specjalnie rozpisywał. Myślę, że dobrym podsumowaniem tej maszyny będzie
wypowiedź Walentina Awerjanowa, pilota Ił-2 i bohatera Związku Radzieckiego:
“Samolot na potrzeby wojny był dobry i potrzebny. Co prawda, nie oszczędzał załogi, ale jako broń – wspaniała maszyna… Nurkować nie mógł, ale na małej
wysokości był bardzo skuteczny. Braliśmy 400 kg bomb, rzadko 600 – bo nie chciał wystartować. Prawdę mówiąc możliwości bombowych w Szturmowikach nie było.
Dlaczego? Nie raz nie trafialiśmy w cel! To samo z rakietami RS – poleciały i postraszyły. Najbardziej dokładną bronią były działka. Bardzo dobre były 23-
milimetrowe działka WJa. Przychodziło nam także latać z 37-milimetrowymi armatami NS-37. Kiedy z nich strzelałeś, to samolot prawie się zatrzymywał z powodu
dużego odrzutu. Nie było to przyjemne, ale była to potężna broń.”

2il

Samolot Ił-2. Źródło: Internet.

Zegarek przyszedł po 2 dniach od dokonania zamówienia. Podłużne, dostojnie wyglądające pudełko, o kolorze, który najtrafniej opisał ksiądz Piotr Natanek podczas swojego najsławniejszego kazania – “Czarny jak piekło”. Pudełko wykonane z drewna, pokryte od górnej strony skórą. Zdecydowanie na plus (dla porównania gdy kupujemy dwukrotnie droższą Doxe otrzymujemy tekturowe opakowanie).

Po otwarciu czarnego pudełka czuję lekkie uderzenie ciepła. Sturmovik wygląda jeszcze lepiej na żywo niż prezentował się na zdjęciach. Wyraziste, niebieskie indeksy w połączeniu z czarną tarczą, stonowanymi wskazówkami i cyrylicą budują niesamowity klimat. Zakręcana koronka, pomimo sporego rozmiaru nie powoduje uczucia dyskomfortu podczas noszenia czasomierza.

Koperta z wysokiej jakości nierdzewnej stali sprawia wrażenie bardzo solidnej.
Szkło – na szczęście sferyczne. Nie mam osobiście żadnych awersji do szkieł płaskich, mało tego, praktyka pokazuje, iż są dużo mniej podatne na uszkodzenia w czasie codziennego użytkowania. Niemniej jednak zegarek lotniczy powinien mieć szkiełko sferyczne, gdyż wizualnie po prostu lepiej się to komponuje z całością.

Dekiel – to mocna strona tego modelu. Lity, zakręcany, na którym wygrawerowana jest prawdopodobnie limitacja prezentowanego modelu (108/500) – to jak dla mnie kolejny miły akcent, choć w pełni zdaję sobie sprawę, że wartość limitacji zegarków budżetowych jest raczej iluzoryczna.

Mechanizm- kultowa Molnija 3602 !!!
Nie ukrywam, że to był również czynnik determinujący zakup właśnie tego “ruska” ! Melodia „cykania” zegarka jest głośna, piękna i metalicznie czysta.
Smaku dodaje fakt, że sławny werk przestał być produkowany w 2007 roku, gdy splajtowała fabryka w Czelabińsku. Podobno
kończą się już jego zapasy magazynowe, choć sceptycy uważają, że jego produkcja będzie kontynuowana w Chinach. Szczerze przyznam, że nie zdziwiłbym się w ogóle. Unitasa 6497/6498 Chinole skopiowali tak dokładnie, że podobno nawet fachowcy nie są w stanie odróżnić ich wersji od tej oryginalnej (szwajcarskiej).
Asia Unitas czy też Anitas to nazwy sea gull’a st-36, które obowiązują już na rynkach handlowych i jak dla mnie jest to najdelikatniej mówiąc lekko cyniczne ze strony internetowych sprzedawców.
Wracając do mojej Mołniji – wywodzi się ona od szwajcarskiego Corteberta , którego licencję (prawdopodobnie cal. 616) wraz z całą linią
produkcyjną wykupili nasi wschodni bracia i od 1955 roku ruszyli ostro z produkcją w Czelabińsku.
Produkcja trwała bezustannie, aż do upadku fabryki.
Dla Chińczyków skopiowanie takiej Mołniji i ruszenie z produkcją na wielką skalę to przysłowiowa pestka. To prosty mechanizm, a chłopaki są już na etapie wytwarzania wychwytów karuzelowych, tourbillionów i innych cudów mikromechaniki.
Swoje rozważania zakończe więc jedynie retorycznym pytaniem:
Czy doczekamy się Asia Mołnija…..?

3-mol

Molnija 3602. Źródło: internet.

Pasek ma bardzo przyjemny rozmiar (22mm) i granatowy, dobrze dobrany kolor. Jest trochę zbyt sztywny, ale myślę, że po kilku dniach nabierze odpowiedniej miękkości. Nie zmienia to faktu, że swój zegarek w niedalekiej przyszłości widzę już na czarno-niebieskim NATO. Taki wariant będzie dla niego optymalny i prawdopodobnie zwiększy jego wizualną atrakcyjność oraz podkreśli militarny charakter.

Na początku mojej recenzji wspomniałem o kilku cechach zegarka, które w moim subiektywnym odczuciu są jego wadami. W zestawieniu z całością okazuje się, że wady te jednak nie mają większego znaczenia, bo jego pozytywna ocena jest dla mnie oczywista.
Mimo to, poprzez chęć bycia uczciwym w stosunku do czytających, “minusy” zegarka wymieniam poniżej:

– a propos mechanizmu 3602 będzie krótko – brak systemu antywstrząsowego i brak hack-sekundy (są to cechy tego werku, więc kupując zegarek z tym kalibrem trzeba po prostu o tym wiedzieć i wziąć to pod uwagę. Ja wiedziałem, zaakceptowałem i nie przeszkadza mi to);

– niska wodoszczelność – podejrzewam, że te 3 ATM mogłyby okazać się niewystarczające podczas np awaryjnego wodowania Ił-2. W kontakcie z wodą w czasie ewakuacji, zegarek mógłby trochę ucierpieć. Z drugiej strony te 3 ATM spokojnie wystarczają w codziennym użytkowaniu… ze Sturmovikem na nadgarstku możemy myć ręcę, chodzić na ryby i spacerować podczas lekkiego deszczu. Prysznic, basen, czy też użytkowanie w jakuzzi lepiej sobie darować, aby nie kusić losu;

– szkiełko – mineralne utwardzane – niby wszystko ok,
ale w tej gradacji cenowej sporo zegarków ma już szafirowe, na szybko można tu wymienić np Adriaticę;

– brak daty – w codziennym użytkowaniu potrzebuję jej wskazania. Tak już mam i często łapię się na tym, że dzień miesiąca uświadamia mi zegarek;

– „niekonsekwencja językowa” – napisy i oznaczenia występujące na elementach zegarka wykonane są zarówno cyrylicą jak i w j. angielskim.

beznazwy

Podsumowując zegarek napewno wart swoich pieniędzy, zaskakująca dobra jakość moskiewskiego brandu. Wyczuwalne DNA marki, która istnieje raptem od 2002 roku to jej kolejny atut.
Szkoda tylko, że u siebie w kraju nie mamy już brandu, który produkowałby zegarki dla ludu…

Polpora, Copernicus to przecież zupełnie inna liga, a cenowo to jednak ciągle zbyt wysoka półka. Niestety powoduje to, że bardzo niewielu Polaków może sobie pozwolić na zakup zegarka rodzimej produkcji. Póki się to nie zmieni szczerze zachęcam do rozpatrywania propozycji zegarkowych naszych wschodnich sąsiadów.

Recenzję kończę krótkim zestawieniem i zapraszam do obejrzenia pozostałych zdjęć.

tabs

  gallery_29817_449_46615

sturm